Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/463

Ta strona została przepisana.

Zbliżyłam się, by paczkę odebrać; jakiż pożądany był to dar! January badawczo przyglądał mi się — wydało mi się, że okiem surowem; ślady łez niewątpliwie były widoczne.
— Czy pierwszy dzień pracy wydał się pani cięższym, niż się pani spodziewała? — zapytał.
— O nie! Przeciwnie, myślę, że zczasem bardzo dobrze dam sobie radę z uczennicami.
— Ale może urządzenie pani — pani chatka — pani umeblowanie, może to zawiodło pani oczekiwania? Wszystkiego tego, coprawda, jest niewiele, ale...
Przerwałam mu:
— Moja chatka jest czysta i zaciszna; moje umeblowanie dostateczne i wygodne. Wszystko, co widziałam, napełnia mnie wdzięcznością, nie smutkiem. Nie jestem wcale taka niemądra, żeby żałować braku dywanu, kanapy albo srebrnych nakryć; a zresztą pięć tygodni temu nie miałam nic — byłam wyrzutkiem, żebraczką, włóczęgą; teraz mam znajomych, mam dom i zajęcie. Podziwiam dobroć Boga, szlachetność moich przyjaciół, szczęśliwość mojego losu. Nie smucę się i nie żałuję.
— Ale odczuwa pani osamotnienie i ciężko pani? Ten mały domek, przed którym pani stoi, ciemny jest i pusty.
— Zaledwie dotąd czas miałam zaznać poczucia spokoju, tem bardziej nie zdążyłam niecierpliwić się w poczuciu osamotnienia.
— Bardzo dobrze; mam nadzieję, że pani istotnie czuje to zadowolenie, o którem pani mówi; w każdym razie własny pani rozsądek pani powie, że jeszcze za wcześnie poddawać się chwiejnym lękom żony Lota. Co pani poza sobą zostawiła, zanim panią poznałem, tego oczywiście nie wiem. Ale radziłbym pani opierać się wszelkim pokusom oglądania się wstecz. Niech pani wytrwale pracuje w obecnym zawodzie przynajmniej kilka miesięcy.
— To też ja to właśnie zamierzam — odrzekłam.
January mówił dalej: