Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/466

Ta strona została przepisana.

ne włosy; słowem, posiadała wszystkie uroki, które połączone tworzą ideał piękności. Z zachwytem patrzyłam na to śliczne stworzenie; podziwiałam ją z całego serca.
I cóż January Rivers myślał o tym ziemskim aniele? Zupełnie naturalnie zadałam sobie to pytanie, widząc, że zwraca się i patrzy na nią, i równie naturalnie poszukałam odpowiedzi na jego twarzy. On jednakże cofnął już wzrok od jej twarzy i patrzył na skromny krzaczek stokrotek, rosnących przy bramce.
— Śliczny wieczór, ale że też pani tak późno sama wyszła — powiedział, gniotąc nogą śnieżne główki zwiniętych kwiatów.
— Ach, ja dopiero dziś po południu wróciłam z S. (tu wymieniła nazwę dużego miasta, odległego o jakieś dwadzieścia mil); Papa mi mówił, że pan już otworzył szkołę i że nowa nauczycielka już przybyła. To też po herbacie włożyłam kapelusz i przebiegłam przez dolinę, chcąc ją poznać. Czy to pani?
— Tak — odpowiedział January.
— Czy pani myśli, że będzie się pani podobało w Morton? — zapytała mnie z szczerą i naiwną prostotą tonu, miłą, choć dziecinną.
— Sądzę, że tak. Mam do tego wiele powodów.
— Czy uczennice są tak uważne, jak się pani spodziewała?
— Najzupełniej.
— Czy podoba się pani domek pani?
— Bardzo.
— Czy ładnie go umeblowałam?
— Doprawdy, bardzo ładnie.
— A czy dobrą pomocnicę wyszukałam dla pani, wybierając Alicję Wood?
— Dobrze pani wybrała. Jest pojętna i zręczna.
„To więc — pomyślałam — jest panna Oliver, bogata dziedziczka, uposażona, jak widać, zarówno od natury, jak i materjalnie! Co za szczęśliwa konstelacja planet świeciła nad jej kołyską!“