Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/475

Ta strona została przepisana.

obdarzana bywała szczęśliwa publiczność owych czasów — czasów złotego wieku naszej literatury.
A gdy ja chciwie przeglądałam świetne karty Marmiona[1], January nachylił się, by się przypatrzeć mojemu rysunkowi. Nagle drgnął i prostując się, odskoczył. Nie powiedział ani słówka. Spojrzałam nań: unikał mego wzroku. Dobrze znałam jego myśli, umiałam czytać w jego sercu; w tej chwili czułam się spokojniejsza i chłodniejsza od niego, czułam, że chwilowo góruję nad nim. Przyszła mi chęć przyniesienia mu trochę ulgi, o ile to byłoby możebne.
„Mimo mocy duchowej i panowania nad sobą — pomyślałam — on zbyt wiele bierze na siebie; zamyka w sobie każde uczucie, każdy odruch bolesny — nic nie wypowiada, niczego nie wyznaje, niczem się nie dzieli. Jestem pewna, że uspokoiłby się, gdyby pomówił trochę o tej ślicznej Rozamundzie, z którą, sądzi, że nie powinien się żenić: wyciągnę go na pogawędkę.“
— Niech pan weźmie krzesło i usiądzie — zaczęłam.
Ale on, jak zwykle, odpowiedział, że nie może zostać dłużej. „Bardzo dobrze — odpowiedziałam w myśli — stój, jeśli wolisz; ale ja cię jeszcze teraz nie puszczę, stanowczo nie puszczę: samotność jest co najmniej równie niedobra dla ciebie, jak dla mnie. Poszukam, czy nie odnajdę tajnej sprężynki twego zaufania i jakiejś szczeliny w tej twojej marmurowej piersi, szczeliny, przez którą mogłabym wpuścić kropelkę balsamu współczucia.“
— Czy ten portrecik podobny? — zapytałam wprost.
— Podobny? Do kogo podobny? Nie przypatrzyłem się dokładnie.
— Owszem, przypatrzył się pan.
Drgnął, gdy mu tak nagle i śmiało zaprzeczyłam; spojrzał na mnie zdziwiony.

„O, to jeszcze nic — pomyślałam. — Nie dam się zbić z tropu trochą sztywności twojej; gotowa jestem pójść jeszcze dalej.“

  1. Marmion — poemat Walter Scotta, wydany w r. 1808