Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/481

Ta strona została przepisana.

stem nie pogańskim, lecz chrześcijańskim filozofem, wyznawcą wiary Chrystusa. Jako uczeń Jego, przyjmuję Jego czystą, miłosierną, dobroczynną naukę. Jestem jej obrońcą; zaprzysiągłem jej szerzenie. Tyle dla mnie uczyniła religja; przyrodzone pierwiastki obróciła ku najlepszym celom, oczyszczając i kształcąc naturę. Lecz wykorzenić natury nie mogła; jakoż i nie będzie ona wykorzeniona, „dopóki ten śmiertelny nieśmiertelności nie przyoblecze“.
Powiedziawszy to, wziął kapelusz, leżący obok mojej palety. Jeszcze raz popatrzył na portrecik.
— Ona jest śliczna! — szepnął. — Słusznie ją „różą świata“ nazwano, doprawdy!
— I cóż? czy mam namalować drugi taki portrecik dla pana?
Cui bono? Nie potrzeba.
Zaciągnął na portrecik ćwiartkę cienkiego papieru, na którym zwykła byłam opierać rękę przy malowaniu, ażeby kartonu nie zbrudzić. Co on nagle zobaczył na tym pustym papierze, niepodobna mi było odgadnąć; ale coś uderzyło jego oczy. Porwał raptownie ćwiartkę papieru, popatrzył na jej brzeg, potem rzucił na mnie spojrzenie, niewypowiedzianie dziwne i zupełnie niezrozumiałe; spojrzenie, ogarniające bystro mnie całą, postać moją, twarz, ubranie; spojrzenie to przebiegło po mnie jak piorun szybkie i jasne. Otworzył usta, jakgdyby chciał mówić, ale powstrzymał niewymówione słowa.
— Co się stało? — zapytałam.
— Nic takiego — odpowiedział. A gdy kładł papier na swoje miejsce, widziałam, że oddarł zręcznie wąski paseczek od brzegu. Znikło to w jego rękawiczce a wtedy, pośpiesznie skinąwszy mi głową, rzucił mi „do widzenia!“ i wyszedł.
— No proszę! to doprawdy przechodzi pojęcie! — zawołałam.
Teraz zkolei ja obejrzałam papier; nic jednakże nie znalazłam, prócz kilku plam kolorowych, tam gdzie pró-