Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/483

Ta strona została przepisana.

ognia. — Ciężką miałem przeprawę, aby się tu dostać, mogę panią zapewnić — mówił, grzejąc ręce nad płomieniem. — W jednem miejscu zapadłem do pasa; na szczęście śnieg jest jeszcze całkiem miękki.
— Ale dlaczego pan przyszedł? — nie mogłam powstrzymać pytania.
— Niebardzo gościnne pytanie zadaje pani gościowi. Ale skoro pani pyta, odpowiem poprostu, że chciałem trochę z panią porozmawiać; zmęczyły mnie nieme książki i puste pokoje. Przytem od wczoraj doświadczam zaciekawienia osoby, która wysłuchawszy opowieści do połowy, niecierpliwie czeka dalszego ciągu.
Usiadł. Przypomniałam sobie dziwne jego zachowanie się wczorajsze i naprawdę zaczęłam się lękać, czy może umysł jego nie jest w zupełnym porządku. Jeżeli jednak był obłąkany, to był to obłęd wielce chłodny i spokojny. Nigdy nie widziałam takiego podobieństwa jego pięknej twarzy do rzeźby z marmuru, jak właśnie w tej chwili, gdy odgarniał zwilżone włosy, a blask płomienia igrał swobodnie po bladem jego czole i równie bladem i stroskanem obliczu. Czekałam, spodziewając się, że powie coś, cobym mogła zrozumieć; on tymczasem podparł brodę ręką, a palcami zakrył usta: namyślał się. Uderzyło mnie to, że ręka jego była równie wychudzona jak twarz. Fala litości może nieproszona napłynęła mi do serca; pod jej wpływem powiedziałam:
— Chciałabym, ażeby Diana albo Marja mogła przyjechać i zamieszkać z panem. To źle, że pan jest tak zupełnie sam, a przytem pan się tak naraża i nie dba o swoje zdrowie.
— Wcale nie — odpowiedział. — Dbam o siebie w miarę. Jestem zdrów teraz. Co się pani we mnie nie podoba?
Powiedział to niedbale, z roztargnieniem i obojętnie, co mi dowiodło, że troskliwość moja, przynajmniej jego zdaniem, jest zbyteczna. Zamknęło mi to usta.
On tymczasem wciąż przesuwał palcem po górnej wardze, a wzrok jego sennie spoczywał na rozpalonem