Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/49

Ta strona została przepisana.

oczami, mrugającemi pod krzaczastemi brwiami, orzekł basem uroczyście:
— Jest małego wzrostu. W jakim jest wieku?
— Dziesięć lat.
— Aż tyle? — odpowiedział tonem powątpiewania, poczem w dalszym ciągu przez parę minut przyglądał mi się badawczo.
— Jak się nazywasz, dziewczynko? — zwrócił się wkońcu do mnie.
— Joanna Eyre, panie.
Wymawiając te słowa podniosłam na niego oczy. Ten pan wydał mi się wysoki, ale to prawda, że ja byłam bardzo mała. Rysy miał grube i wszystko w nim było surowe, wymuszone.
— No powiedz mi, Joanno Eyre, czy jesteś dobrem dzieckiem?
Niepodobna mi było odpowiedzieć na to twierdząco; moje otoczenie było przeciwnego zdania; milczałam. Pani Reed odpowiedziała za mnie wymownem potrząśnięciem głowy, dodając:
— Może lepiej o tem nie mówić, panie Brocklehurst.
— Przykro mi, doprawdy, że muszę to słyszeć! Muszę z nią trochę pogadać! — Tu, łamiąc swą prostopadłą linję, zakwaterował się w fotelu naprzeciw pani Reed. — Pójdź tutaj — rzekł.
Przeszłam przez dywan; postawił mnie prosto przed sobą. Jakąż on miał twarz, gdy zobaczyłam ją prawie na jednym poziomie z moją własną! co za wielki nos! a jakie usta! i co za ogromne wystające zęby!
— Niema smutniejszego widoku nad widok niegrzecznego dziecka — zaczął — zwłaszcza niegrzecznej dziewczynki. Czy ty wiesz, dokąd źli idą po śmierci?
— Idą do piekła — odpowiedziałam szybko i trafnie.
— A co to jest piekło? Czy możesz mi na to odpowiedzieć?
— Piekło to otchłań, pełna ognia.
— A czy tybyś chciała wpaść do tej otchłani i smażyć się tam na wieki?
— Nie, panie.