Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/523

Ta strona została przepisana.

Tego wieczora, pocałowawszy siostry, uważał za właściwe zapomnieć nawet ręki mi podać, milcząc wyszedł z pokoju. Chociaż go nie kochałam, ale miałam wiele przyjaźni dla niego — to rozmyślne pominięcie dotknęło mnie tak bardzo, że łzy stanęły mi w oczach.
— Widzę, że pokłóciliście się z Januarym podczas przechadzki — rzekła Diana. — Ale idź za nim, Joasiu; on się teraz zatrzymuje w korytarzu, spodziewając się, że wyjdziesz, on cię przeprosi.
Nie rządzę się dumą w takich okolicznościach: wolę mieć pogodę w sercu, niż nosić się godnie; wybiegłam za nim, stał u stóp schodów.
— Dobranoc, January — rzekłam.
— Dobranoc, Joanno — odpowiedział spokojnie.
— Więc podaj mi rękę — dodałam.
Jakiemże zimnem, luźnem dotknięciem ujął moje palce! Był głęboko urażony; serdeczność nie mogła go rozgrzać, ani łzy nie mogły go wzruszyć. O szczerem pogodzeniu się z nim nie było mowy — o ciepłym uśmiechu albo o dobrotliwem słowie. Chrześcijanin jednakże był cierpliwy i pogodny; a gdy go zapytałam, czy mi przebacza, odpowiedział, że nie ma w zwyczaju chować w pamięci urazy; że nie ma nic do przebaczenia, nie będąc obrażonym.
Poczem odszedł do swego pokoju. Byłabym wołała, żeby mnie uderzył.

ROZDZIAŁ XXXV.

January nie wyjechał nazajutrz do Cambridge, jak to zapowiedział. Opóźnił wyjazd o cały tydzień, a przez cały ten czas dawał mi uczuć, jaką ostrą karę komuś, kto go obraził, wymierzać potrafi człowiek dobry, ale surowy, sumienny, lecz nieubłagany. Bez jednego otwarcie nieprzyjaznego postępku, bez jednego słowa nagany dawał mi do zrozumienia, że wypadłam poza obręb promieni jego łaski.