Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/526

Ta strona została przepisana.

— Powiedziałeś, że nie mogę, o ile nie zostanę twoją żoną.
— A ty nie chcesz zostać moją żoną? Trwasz przy tem postanowieniu?
— Nie, January, ja nie będę twoją żoną. Trwam przy tem postanowieniu.
— Jeszcze raz zapytuję, dlaczego ta odmowa? — spytał.
— Przedtem powiedziałam, że dlatego, ponieważ mnie nie kochasz; teraz odpowiem, iż dlatego, ponieważ mnie prawie nienawidzisz. Gdybym była twoją żoną, zabiłbyś mnie. Ty mnie teraz zabijasz.
Wargi jego i policzki zbladły — zupełnie zbielały.
— Jabym ciebie zabił — ja ciebie zabijam? Słów takich nie wolno używać: są gwałtowne, niekobiece i nieprawdziwe. Świadczą o niefortunnym stanie duszy; godne są surowej nagany; byłyby nie do przebaczenia, gdyby nie to, że mamy obowiązek przebaczać bliźniemu do siedmdziesięciu siedmiu razy.
Taki więc był cały wynik. Gorąco pragnąc wymazać mu z duszy ślady poprzedniej obrazy, wycisnęłam na tej wrażliwej powierzchni piętno nowej, wypaliłam je gorącem żelazem.
— Teraz ty mnie naprawdę będziesz nienawidził — powiedziałam. — Daremnie usiłowałabym cię przebłagać: widzę, że raz na zawsze zrobiłam sobie wroga.
Świeżą ranę zadały te słowa: tem głębszą, że dotknęły prawdy. Pobladłe wargi drgnęły chwilowym skurczem. Poznałam, jaki stalowy gniew wyostrzyłam. Serce się we mnie krajało.
— Najzupełniej fałszywie tłumaczysz moje słowa — przemówiłam, chwytając jego rękę. — Nie miałam zamiaru ani cię dotknąć ani ci przykrości sprawić... doprawdy nie miałam zamiaru!
Gorzko zaiste się uśmiechnął, szybko i stanowczo wysunął rękę z mojej.
— A teraz, przypuszczam, odwołujesz wogóle obietnicę udania się do Indyj? — przemówił po dość długiej pauzie.