Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/541

Ta strona została przepisana.

pytanie: nikogo tutaj nie było, ktoby mi na to mógł dać odpowiedź, — brakło nawet niemych świadków, milczących dowodów.
Chodząc dokoła skruszałych murów i po zniszczonem wnętrzu, przekonałam się, że katastrofa zaszła już dość dawno. Zimowe śniegi widocznie wpadały przez te puste arkady, zimowe deszcze przez te okienne dziury — gdyż wśród przemokłych kup gruzu pod tchnieniem wiosny wystrzeliły łodygi roślinne. Trawa i chwasty puszczały się tu i owdzie pomiędzy kamieniami i opalonemi belkami. Ale, ach! gdzież się tymczasem podziewał nieszczęsny właściciel tej ruiny? W jakim kraju? Czy zdrów, czy cały? Mimowoli wzrokiem pobiegłam ku szarej wieży kościoła za bramą i zadałam sobie pytanie: „A może dzieli już wraz z przodkami ich marmurowe schronienie?
Jakąś odpowiedź na te pytania muszę znaleźć. Jedynie w gospodzie znaleźć ją mogę — i tam też niebawem powróciłam. Gospodarz sam przyniósł mi śniadanie do pokoju. Prosiłam, żeby zamknął drzwi i usiadł, gdyż kilka pytań miałam mu zadać. Gdy usłuchał, sama nie wiedziałam, od czego zacząć, tak strasznie bałam się usłyszeć złej nowiny. Gospodarz był w średnim wieku mężczyzną przyzwoitej powierzchowności.
— Pan zna Thornfield Hall oczywiście? — zdołałam wkońcu wykrztusić.
— Tak, proszę pani; mieszkałem tam niegdyś,
„Mieszkałeś? Nie za moich czasów — pomyślałam — jesteś mi obcy.“
— Byłem kamerdynerem nieboszczyka pana Rochestera — dodał.
— Nieboszczyka! — drgnęłam. — Więc pan Rochester nie żyje?
— Ja mówię o ojcu obecnego właściciela, pana Edwarda — wyjaśnił.
Odetchnęłam; krew żywiej mi znów w żyłach popłynęła. Te słowa upewniły mnie, że pan Edward, mój pan Rochester (niech Bóg go ma w swojej opiece, gdziekolwiek się obraca!) żyje przynajmniej, słowem jest „obec-