Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/59

Ta strona została przepisana.

nie skakać, gdybym przypadkiem coś ostrzej powiedziała — to tak drażni.
— Myślę, że już się ciebie nie będę więcej bała, Elżbietko, gdyż przyzwyczaiłam się do ciebie, a wkrótce będę miała innych ludzi, których się będę bała.
— Jak ich się będziesz bała, nie będą cię lubili.
— Tak, jak ty, Elżbietko?
— Ja panienki nie „nie lubię“; mnie się zdaje, że ja właśnie panienkę więcej lubię, niż wszystkich tamtych.
— Nie okazujesz tego!
— Jesteś bystrem stworzonkiem! nabyłaś zupełnie nowego sposobu mówienia. Skąd taka ryzykowna odwaga?
— No cóż, już niedługo cię odjadę, a przytem... — miałam coś powiedzieć o tem, co zaszło między mną a panią Reed, ale po namyśle osądziłam, że lepiej o tej sprawie milczeć.
— A więc cieszy się panienka, że mnie opuszcza?
— Wcale nie, Elżbietko; w tej chwili to raczej mi żal.
— W tej chwili! i raczej! Jak chłodno moja mała dama to mówi! Przypuszczam, że gdybym teraz poprosiła o buziaka, nie chciałaby mi go panienka dać.
— Pocałuję cię, i jeszcze jak chętnie! Nachyl tylko głowę!
Elżbietka nachyliła się, uściskałyśmy się wzajemnie i poszłam za nią do domu, zupełnie uspokojona. To popołudnie upłynęło w spokoju i zgodzie, a wieczorem opowiedziała mi Elżbietka jedną ze swoich najbardziej zajmujących historyj i zaśpiewała mi kilka najmilszych piosenek. Nawet dla mnie miało życie przebłyski słoneczne.

ROZDZIAŁ V.

Było to 19-go stycznia. Zaledwie wybiła piąta rano, Elżbietka wniosła świecę do mojej komórki i zastała mnie już na nogach prawie ubraną. Wstałam na pół godziny