Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/61

Ta strona została przepisana.

przy drzwiach, obwiązana sznurami. Brakło tylko kilka minut do szóstej, a zaledwie godzina ta wybiła, daleki turkot kół zwiastował, że dyliżans nadjeżdża; stanęłam w drzwiach i śledziłam jego latarnie, zbliżające się szybko skroś ciemności.
— Czy ona sama jedzie? — zapytała odźwierna.
— Tak jest, sama.
— A jak daleko?
— Pięćdziesiąt mil.
— Taka długa droga! Dziwię się, że pani Reed nie boi się tak daleko puścić dziecka samego.
Dyliżans podjechał; oto stał przed bramą, zaprzężony w cztery konie, naładowany pasażerami; wniesiono moją walizkę, zabrano mnie z objęć Elżbietki, do której tuliłam się, obsypując ją pocałunkami.
— Niech się pan nią dobrze opiekuje — zawołała Elżbietka, gdy konduktor wsadzał mnie do środka.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział; drzwiczki zatrzaśnięto, jakiś głos zawołał: „Wszystko w porządku!“ i ruszyliśmy.
W ten sposób rozstałam się z Elżbietką i z Gateshead; w ten sposób porwana w świat nieznany, a jak mi się wtedy wydawało, w jakieś odległe i tajemnicze światy.
Z tej podróży niewiele pamiętam; wiem tylko, że dzień ten wydał mi się nienaturalnie długi i że mi się wydawało, że jakieś setki mil przebywamy. Przejeżdżaliśmy przez kilka miast, a w jednem, bardzo dużem, dyliżans się zatrzymał. Wyprzężono konie i pasażerowie wysiedli na obiad. Zaniesiono mnie do hotelu, gdzie konduktor chciał, żebym zjadła coś na obiad; ponieważ jednak nie miałam apetytu, zostawił mnie w ogromnym pokoju, gdzie w dwóch jego końcach stały dwa kominki, świecznik wisiał u sufitu, a pod ścianą biegła mała czerwona galeryjka pełna narzędzi muzycznych. W tej sali spacerowałam dłuższy czas, i było mi dziwno i straszno; śmiertelnie się bałam, że może ktoś wejść i porwać mnie, bo wierzyłam „w porywanie“, w wieczornych opowiadaniach Elżbietki przy kominku porywanie dzieci zacho-