Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/62

Ta strona została przepisana.

dziło często. Nareszcie konduktor powrócił, wpakował mnie znów do dyliżansu, zajął swoje miejsce, zatrąbił, i turkocząc ruszyliśmy kamienistą drogą, prowadzącą do Lowood.
Popołudnie było wilgotne i trochę mgliste. Gdy zmierzch zaczął zapadać, ogarnęło mnie wrażenie, że Gateshead zostało rzeczywiście bardzo daleko za nami; już nie przejeżdżaliśmy przez miasta; zmienił się widok okolicy; wielkie siwe wzgórza zarysowały się na widnokręgu; gdy mrok gęstniał, zjechaliśmy w dolinę ciemną, zalesioną, a chociaż już ciemny wieczór zasłonił wszelki widok, słyszałam, jak wpośród drzew wiatr szumi.
Ukołysana tym szumem, zapadłam wkońcu w sen. Niedługo spałam, gdy mnie zbudziło nagłe ustanie ruchu; drzwiczki dyliżansu były otwarte i jakaś osoba, wyglądająca na służącą, stała przy nich; zobaczyłam jej twarz i ubranie przy świetle latarni.
— Czy jest tu mała dziewczynka, nazwiskiem Joanna Eyre? — zapytała. Odpowiedziałam „tak!“ i wtedy mnie wysadzono; oddano moją walizkę i dyliżans natychmiast ruszył w dalszą drogę.
Zesztywniała byłam od długiego siedzenia i oszołomiona turkotem i ruchem dyliżansu: zbierając myśli, rozejrzałam się dokoła. Deszcz, wiatr, ciemności wypełniały powietrze; pomimo to rozpoznałam przed sobą mur i otwarte w nim drzwi; temi drzwiami weszłam za moją przewodniczką, która je za sobą zamknęła na klucz. Teraz dojrzeć mogłam dom, czy też domy, gdyż budynek rozsiadł się szeroko — o wielu oknach; niektóre z nich były oświetlone; szłyśmy po szerokiej ścieżce, chlapiącej wilgocią; przez jakieś drzwi weszłyśmy do środka, a wtedy służąca przeprowadziła mnie przez korytarz do pokoju, gdzie palił się ogień, i tam zostawiła mnie samą.
Stałam, grzejąc zgrabiałe palce nad płomieniem, a potem obejrzałam się; nie było świecy, w chwiejnem świetle ognia, płonącego na kominku, migały tapety, dywan, firanki, błyszczące meble mahoniowe. Był to salonik, nie tak obszerny ani wspaniały, jak salon w Ga-