Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/81

Ta strona została przepisana.

zwany „duch czasu”! A jednak ja lubię Karola — szanuję go — żałuję tego biednego ściętego króla!
Tak, nieprzyjaciele jego byli gorsi: przelali krew, której nie mieli prawa przelewać! Jak oni śmieli go zabijać!
Helenka mówiła teraz do samej siebie: zapomniała, że ja jej dobrze zrozumieć nie mogłam — że nic albo niewiele wiedziałam o tem, o czem rozprawiała. Przywołałam ją do mojego własnego poziomu.
— A gdy cię uczy panna Temple, czy i wtedy myśli twe gdzieś wędrują?
— Nie, chyba bardzo rzadko. Gdyż panna Temple ma zawsze do powiedzenia coś, co jest ciekawsze dla mnie, niż moje własne rozważania; jej sposób mówienia jest dla mnie dziwnie miły, a wiadomości, których udziela, zawierają często to właśnie, czego pragnęłam się dowiedzieć.
— A więc wobec panny Temple nie masz sobie nic do zarzucenia?
— Nie; ale to tak biernie: nie kosztuje mnie to żadnego wysiłku; kieruję się własną skłonnością. W takiej dobroci niema zasługi.
— Jest owszem, i wielka: jesteś dobra dla tych, którzy są dobrzy dla ciebie. Ja dla siebie więcej nie pragnę. Gdyby ludzie byli zawsze dobrzy i posłuszni względem tych, którzy są okrutni i niesprawiedliwi, źli ludzie byliby zawsze górą; nigdyby się nie bali, nigdyby się nie zmienili i stawaliby się coraz gorsi i gorsi. Gdy nas kto uderzy bez powodu, powinniśmy oddać bardzo mocno; jestem pewna, że powinniśmy — tak mocno, ażeby nauczyć tego, kto nas uderzył, żeby tego nigdy nie powtórzył.
— Zmienisz zdanie, mam nadzieję, gdy będziesz starszą: tymczasem jesteś jeszcze małą, niebardzo mądrą dziewczynką.
— Ale ja tak czuję, Helenko; ja nie mogę lubić tych, którzy, choćbym się nie wiem jak starała im dogodzić, nie chcą mnie polubić; muszę bronić się przed tymi, którzy karzą mnie niesprawiedliwie. To tak samo