Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/347

Ta strona została przepisana.
334CHIMERA

POPIOŁEK.  Ja wam rzeknę, słodcy towarzysze:
uszanujcie ciszę!
czy wiadomo, moiściewy,
że my ludzie to niby jak plewy?
Wiatr je precz rozniesie
po łęgach, po lesie,
a najgłupszem, mówię szczerze,
jest zasię to zwierzę,
co śmierci się boi...
I tyś głupi i on głupi!..
STOLARZ.  A twą mądrość któż tam kupi?
SZEWC.  Kpię z mądrości twojej!
ORGANISTA.  Zawsześ w gębie mocny był!
POPIOŁEK.  Krew ci bije z moich żył!
STOLARZ.  A we mnie co? jucha?
POPIOŁEK.  Niech tam pies cię słucha!
SZEWC.  Pies wyje na dworze — — —
KOPIDOŁEK.  Baba mrze w kom orze — — —
MIECHODMUCH.  Boże! Boże! Boże!
BABKA.  w projni komory:
Poczciwi ludkowie!
Baczcie na jej zdrowie!
MACIEK.  Co nam zdrowie! W cztery konie
już ja zdrowia nie dogonię,
kiej sam Pan Bóg nie dba o nie. —
MIĘEHODMUCH.  Prawda! prawda! Ojcze Panie!
Święte twoje królowanie,
ale jedno ci poradzę — hę?
jakbym ja miał twoją władzę,
nigdybym się, przez Bóg żywy,
nie ugodził na te dziwy,
żeby taki rak czerwony, hę...
co to ledwie, że ma ślepie,
miał kosztować życie żony...
ORGANISTA.  Nie bluźnijcie, bo wam wrzepię — — —
KOPIDOŁEK.  Nie bluźnijcie — — —
MIECHODMUCH.  Kto tu blużni?!..
STOLARZ.  I mój kijek się nie spóźni —
Spiorę, zwalę — — —
MIECHODMUCH.  Ja nie bluźnię wcale!
Ino żal jest, że ta baba