pod sam próg przychodzą
gdzie się ludzie rodzą,
albo w oknie stają
i na harfach grają...
Ino trza mieć oczy,
by ich ujrzeć w ich przezroczy,
ino trza mieć uszy,
by ich w rajskiej słyszeć głuszy...
MACIEK. Widno rak ten jeszcze ślepy,
jeszcze głuchy:
tu mu nucą Pańskie duchy,
a on niby kawał rzepy
leży martwy!.. Hej! ty raku!
Aniołowie ci śpiewają
i na harfach grają,
ty wolisz pieluchy...
BABKA. w progu komory:
Szumy takie jak w przetaku,
jakby zwiewał groch w rzeszocie!
Gadaj tu hołocie!
Trochę ciszej, trochę ciszej,
matka ledwie dyszy — — —
bardzo słaba.
ŻEBRAK. Co nam matka!.. co nam baba,
gdy jest on!..
WÓJT. Dać go tutaj! Z dwoma, z trzema
jego zdrowie wypijema!
W pięciu, w sześciu i dziesięciu!
Człek jest mocny w przedsięwzięciu:
powróz starga, a cóż nić!
Takie zdrowie warto pić!..
BABKA wchodzi z nowonarodzonym.
Rozwinęłam go z pieluszek...
SZEWC. Kłapouszek...
KOPIDOŁEK. A czerwony niby ćwikła,
wszelka słabość w nim zanikła!
WÓJT. Tęgi, gruby, okazały,
będzie pełen wielkiej chwały...
Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/356
Ta strona została przepisana.
NARODZINY MARCHOŁTA343