Wychodzono pod żagle, kiedy firmamenty,
Spłomienione w zachodów prorocze czerwienie,
Hojnie zlewają bogactw mistycznych olśnienie
W głąb’ piersi marynarza dumnym szałem wzdętej.
A ludzie, którzy w porcie wylegli na brzegi,
Patrzyli, jak grążyły się masztów szeregi,
Niby senne widziadła, w horyzonty lśniące;
I w ich ciemnych mózgowiach, u schyłku żywota,
Wytryskała wciąż jeszcze czarodziejska, złota
Wizya czarnych korabi, co wpłynęły w słońce.
Nowe-ż to jakieś słońce
Lśni w modrym niebios progu?
Wszystko jest młode, skrzące,
Wszystko się budzi w Bogu.
Hozanna! jak ognista
Róża, świat się otwiera.
Oto istota czysta,
W cień uszła zjawisk sfera.
Rozumu po cóż drgnienia
Ze zmysłów mdłą koleją?
Nic nie ma już imienia
I rzeczy nie istnieją.
Czas znikł i przestrzeń znikła,
Świat przyczyn znikł! O myśli,
Mrze pamięć twoja nikła,
Moc twoją przeszłość kréśli.
Bez pragnień, bez wyglądań
Poję się prawd jasnością.