I wtórzyć będę, chociaż może skrycie
W gardło mi fałszem spłynie płaczu rosa.
Ja słuchać będą cię, o smutne życie,
— Opowiedz mi, — opowiedz mi.
A gdy się skończy numer twój ciekawy
— Et le rideau — stuknie o krawędź rampy,
Niech będzie dość wesołej tej zabawy,
Pójdziemy w świat, zgasiwszy w sali lampy.
— Pójdziemy w świat zgasiwszy w sali lampy...
— Opowiedz mi, — opowiedz mi.
Mam już dość grania i śpiewu; zaczynam tedy wyrywać niby Gerwazy rury organowe, i z huczącą jeszcze w nich melodyą, niby dymiące strzelby, rzucam je w dół.
Bach jest rozgniewany. Odrywa ręce od klawiatury i wydobywając z pod niej spory kufel piwa zanurza usta w pianie z mrukiem: — przeklęty szkodnik. —
Ja wtedy wychodzę, zamykam chór, i na wszystko spada biały puszysty śnieg, tłumiący odgłosy wielkiego miasta o gotyckiej monumentalnej katedrze.
GWIAZDOM.
Z chrapliwego oddechu murów wyrywam się nad ziemię, jako dymny słup.
— — I waham się, i płynę nad niziną rozlanych konturów tego wielkiego kręgu, który za jedyną granicę ma żółte uściski za chodu. —
Z ostrz wieżyc, z ziemskich ogrodów spełzają pode mnie i trzymają podstawę słupa — zapachy kwiatów, złoty kurzu pas, i chmury dymiącego ludzkiego potu.
Waham się i płynę — — —
W cienie, w jakieś sine szarości przechodzi zwolna żółta gra nica kręgu — — — a nade mną, w chłodnej pustce, bez turkotów i świstu, toczą się olbrzymie bryły gwiazd...
Gwiazdy, gwiazdy — — — gwiazdy! —
Głupie jedno słowo, które określa ciężar, blask i szybkość ogromów mas.