ta, — żeglugi wygnańców nanteiskich, podróż Manon, i — pożegnanie — Harolda.
Widzę w nich całą otwartą księgę szlachetności wyniosłych żagli, walczących nad wodą, pod jawnym kolorem bandery.
∗
∗ ∗ |
Chodź ze mną nad brzeg pustego morza w noc chłodną.
Od chat rybackich, zdaleka, błyska światło i lekki zapach dymu snuje się w powietrzu.
Usiądź na skraju przewróconej łodzi, — ot tak: —
ja u twoich kolan —
I opowiem ci, jak chciałbym iść w tę ciemną wodę, aż pókiby nie podmyła mi nóg fala — dalej od brzegu, i poniosła het na wzburzony przestwór.
Jakbym tam kołysał się w szumie dobrych słonych fal i na twarz padłby mi pierzchliwy promień księżyca.
A potem wróciłaby mnie powrotna gędźba rosnących wód, i wróciłbym tu do twoich nóg, pod krawędź pustej łodzi.
Ale nic jużbym nie mógł ci opowiedzieć, i gdybyś naw et schyliła się ku mnie, nie wzniósłbym rąk.
Moja dusza wołałaby cię jeno w gędźbie rosnących fal, pląsając het na pióropuszach piany — w świetle drżącego księżyca.
LIRYKA.
Im głębszą staje się zima, im głębszy na wszystko spada śnieg, tem szaleniej myślę o wiośnie.
Nie o wiośnie miejskiej, nie o gwałtownem tętnieniu rynien, gdy spływa w nie zleżały, topniejący śnieg.
Myślę o pierwiosnkach, o błysku rozmokłych dróg wiejskich, o idylli pierwszej zieleni i pierwszej radosnej pieśni.
Ja, wstrętny i płochliwy człowiek, nieprzyjaciel mokrych dróg, wiosennego błota i marcowej zmiennej pogody. —
Jednakowoż, im głębszą jest zima, coś się we mnie rwie do tej nieobeschłej a radosnej wiosny.
Czuję w sobie pierwiastek stworzeń dzikich, tarzających się po pierwszej runi w oparach mokrych łąk.