Tak pogrążyła mnie w mrok Boża wzgarda:
bezżądne, ciche, straszne zapatrzenie!
Wiecznie rozśmiane słyszałem MILCZENIE,
gdy we mnie stygła maska wstydu harda!
O tron z dyamentu piorunem uderza
krzyk mych rozpacznych zapytań-bez-końca;
skrzesałem barwy, roznieciłem słońca
I wśród chaosu stanąłem, jak wieża!
JA. Na ścianach zamku wyczytałem: ZŁUDA — —
i „BOŻA WZGARDA“ szepce głos dokoła — —
SZAT. — — jak żebrak w dłoni przesypuję cuda,
jak noc się lękam blasku mego czoła —
— — — — — — — — — —
JA. Lęk! lęk przed Bogiem!
SZAT. Te słowa mnie palą:
duch do człowieka niechaj się nie zniża!
a jam tak upadł: przez męczeństwo krzyża
chciałem się zniszczyć i odebrać falom — —
Pierwszy grzech: litość mży przez mgławic szaty — —
cicha niewiasta ramieniem otula — —
JA. A ON! tam! ŚWIĘTY! wzgardą niszczy światy!
jęk konających JEGO nie rozczula!
SZAT. Nie — —! — — — — — —
— Jam jest KŁAMSTWO! bo ta męka (złuda,
którą jam wzniecił) żadnej łzy nie godna — —
— — — — — — — — — — — —
Jak żebrak — w dłoni przesypuję cuda — —
jak myśl — jest żądza moja wiecznie głodna —
W ocean światów i atomów pyły,
w człowieka ciało i serce i duszę,
w kłamliwe wiosny i złudne mogiły
i w niepoczęte pomrokowe głusze —