Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/584

Ta strona została przepisana.
SOFOS...571

są niektóre wonie prawdziwe i potrzebne stworzeniom oddychającym, ale dzięki Panu, żem przez te flety nie wydał całego ducha i nie wylał całej duszy mojej, a to, co zostało, nie będzie stracone“. Dopiero po powrocie z pierwszej wycieczki nad ocean, gdy przyszło owo nowe „mocne pchnięcie od Boga do pracy“, poeta jął przypominać sobie i dawne tematy, próbował niektóre przerabiać, ciągnąć dalej czy też rozpoczynać na nowo — i wtedy to niewątpliwie, w trakcie pisania Agezylausza oraz Zawiszy, lub snadź wcześniej jeszcze, powstały także obie zastanawiające analogicznością pewną parabazy — w Beniowskim i w Złotej Czaszce. Jakże atoli w parabazie Beniowskiego zmienia się dotychczasowy bohater. Nie „awanturnik“ to już z poematu, nie „człowiek, który ma pokruszyć zęby na białym marmurze sławy“, nie Faust nawet, lecz „najśmielszy z rycerzy“, nowy książę niezłomny, którego serce „się nie skruszy, wielką dotknięte żałością“. I ogólny charakter utworu — o ile wnioskować z wyłożonego w parabazie planu — zasadniczej miał uledz zmianie. Faustyzm cały, cały dramat metafizyczny miał być usunięty do prologu czy jakiejś większej części przedparabazowej. Po parabazie miał się rozpoczynać dramat właściwy, dramat czynu, który zdają się wieścić stówa „matki umarłej“:

— — — — — — — — — Mój synu!
Czemu ty próżnym myślom oddałeś się cały —

albo dramat cierpienia i niezłomności, dający się przeczuwać z przepowiedni Hektorowego cienia:

Jak ja pod Troją — zginiesz i płomieniem
Będziesz pożarty — reszta jest milczeniem...

Podobnie i w parabazie Złotej Czaszki, poeta czyni z całej gotowej części jakgdyby wstęp rodzajowy do właściwego dramatu, który się zacznie z chwilą, gdy przed spokojnym zakątkiem zakołysze się:

Las pływający rozwiniętych znaków,

a do ścian cichego domku, „ kędy jasna kolenda w przyćmionej piekarni płakała,“ nagle wyrocznym dźwiękiem zapuka nieszczęście. — Wysoki, uroczysty patos obu tych intermedyów lirycznych pochodzić może jedynie z owego schyłku r. 1843, gdy Słowacki tkwił cały w wierze, iż „...tylko czyn, nie zaś bynajmniej prosta i wnętrzna świętość,“ iż „wszystko na ziemi robić można, byle zawsze przed oczyma mieć drogę prostą, jedną gwiazdę — Boga — zdobycie przez ducha swego czynami ciała nieśmiertelności ducha“ (do matki, 28/XI