Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/603

Ta strona została przepisana.
590CHIMERA

dem zjawiskiem stawał z jednako rosistą wrażenia świeżością, z jednakiem dziecięco prostem i naiwnem wzruszeniem, z jednako twórczą zadumą, jakby to nowe widzenie w nowy, jedyny sposób barwą i linią na płótnie wyczarować. Ztąd ciągła „odmienność“ jego tworzenia, ztąd owa niezaznaczona dotąd należycie, ogromna, nieustanna w jego pejzażach ewolucya. W niepoliczonych seryach drobnych swych obrazków, olbrzymią przebył on drogę — coraz głębiej wglądając w naturę, coraz bardziej wychodząc poza jej materyalność, coraz bliżej docierając do owych jej krańców, które już rąbek przysłania tajemnicy. By go poznać istotnie, całą pielgrzym kę odbyć trzeba — od najdawniejszych, majstersko kończonych, lecz jeszcze niedość osobistych coins de nature, — poprzez głęboko sentymentowe zmierzchy i sady ukraińskie, poprzez mistyczne pochylenia i drżenia czarnych topól nad wodą, poprzez heroiczne zapasy ze słońcem na złotych kopułach cerkiewnych, poprzez wizyjnie przeświedane, jakby niemateryalne św. Marki, poprzez bezbrzeżne melancholie rdzawych, spalonych pustyń stepowych, poprzez senne zciszenia wilgotnych patyn na słupach lagun weneckich, poprzez hejnałowe upojenia edeńsko rozkwieconych ogrodów, poprzez transfiguracyjne sezamy barw i blasków, wyczarowywanych z pozornie szarych chałup wiejskich, poprzez szeroko epickie Dnieprów panoramy czy wiatraków straże, poprzez inkrustowane wprost na płótnie Weron i Sien ballady, poprzez legendą pachnące Wawele, Tyńce, Tenczynki, — aż ku coraz syntetyczniejszym wizyom wieczyście kołujących pór roku, — aż ku coraz dramatyczniejszym niebom, zawładającym stopniowo nad resztą pejzażu, — aż ku cofniętym w marzeniowe już czysto oddalę zameczkom italskim czy strzechami jeno z dna jaru wyzierającym wioszczynom ukraińskim, — aż ku coraz bardziej wyzwolonym snom światłości na temat tego, co rzeczywistemi krajobrazami zowiemy. Anegdota, przedmioty, szczegóły, bryłowatości nigdy u Stanisławskiego — z wyjątkiem najpierwszych, mniej osobistych początków — przeważnej nie grały roli. Od chwili owładnięcia sobą, widział on z nich wyłącznie to tylko, co zaznacza się w świetle, tylko granie ich w słońcu czy cieniu, tylko plam barwnych przelewność, tylko sylw et ruchliwy charakter, i tylko światłości falowanie. A jakieś uczuciowe, rozkochane, zachwycone światłości owej twórczej traktowanie sprawiało, że nie była ona nigdy zimnem roziskrzeniem, fajerwerkem olśniewającym, grą obojętną barw i blasków, lecz jakby żywą duszą świata, wędrującą po ziemi i czarodziejskie, melodyjne śpiewającą o niej baśnie. I właśnie ten liryzm głęboko uczuciowy, ta bukoliczna śpiewność krajobrazów Stanisław-