Rzucił na nią pęk fiołków, zdrzemnęła się od woni,
Gdy leżała uśpiona, porwał, uwiózł w sto koni.
Ujechali mil siedem, ona śpi nieustannie,
Kiedy ósmej dobili, kazał zsieść pięknej pannie.
— Weź mię, hrabio, za żonę, weź mię, nie czyń mi sromu! —
— Nie chcę ciebie za żonę, już ja żonę mam w domu.
Wdzięczną postać, płeć białą i liczko ma powabne.
Ty prząść będziesz konopie, ona włókna jedwabne. —
W dół przez okno spojrzała, zaśmiało jej się lice.
— Czegóż-to się uśmiechasz, doncella Beatrycze? —
— Widzę ojca mojego, z nim rycerzy tysiące.
Przodem idą chorągwie i fanfary grające.
Słyszę, grają fanfary i huczą po dolinie.
Mówią w swoim języku: Umrzesz, hrabio Garynie! —
— Mów, że niema mię w domu, skryj mię pod kobiercami —
Już pukają do komnat. Pyta: — Kto tam za drzwiami? —
— Hej! czy niema tam hrabi, niema hrabi Garyna? — —
— Nie — powiada ustami, — tak — powiada oczyma.
Dobyli z pod kobierca, ucinają mu głowę.
Zanim głowa mu spadła, rzecze w słowa takowe:
— Doncella Beatrycze, jużeś mej śmierci rada.
Głowa hrabi Garyna dla twojej zemsty spada. —