dzy grodem a światem. Dzieci się tu bawią we dnie, nocą samobójcy.
Po tej stronie — głuchy, wieczny grzmot miasta! Po tamtej — gonitwy mgieł nad polami.
Samotność — przełęcz i dwie otchłanie. Rosa na trawach i księżyc nad głową. W tę noc śródletnią obejdź, królewno, swój nowy świat —
ah, obejdź, obleć nieskończoność w tę krótką noc przesilenia!
Tu — łoskot wulkanu. Łuna się nad nim wielomilowa pali. Z łuny wysuwa się olbrzymie świetlane ramię. Zatacza koło po bezmiarach — w wieczność sięga.
Tam — cisza łąk biegnących pod wzgórza powiewnej dali. Widzisz, co tańcem się unosi wśród mgieł? tam — i tam — dookoła — pląsają cmentarze!
Chłód. Wiatr pachnie wodą. Stój! gdzie idziesz, błędna? patrz! oberwał się szaniec. Stromo nurza się w rzece! owinęła się w mgły, ciecze pod niemi zdradziecka.