Widziałem, jak jowialny szkielet — wśród igliwia —
trzymał w zębach spróchniałe berła: Wielkie Hasła!
Są śmiechy, które plwają na twarz uśmiechnioną —
Nie korz się, że zęby twoje krwi pragnące —
Żelazo ciężki metal; tchnij mu żarem w łono:
przepyszną iskrą zionie w twarz złą, uśmiechnioną,
przez wszystkie barwne nieba przejdzie w białe słońce —
„Duchowość“ — prawda wieczna twej istoty!
Jeżeli patrzysz w bezkres, to już twoja chwała:
chwała wiary — cześć noża — czy krzyżowe loty —
Pójdź! Bóg ci pokaże wielkość twej istoty,
gdy wierzysz w niemowlęctwo ziemskie twego ciała —
Któż był obrońcą zbawczym dla jawnogrzesznicy? —
— Baranek białośnieżny — ofiarny, niewinny!
Oto dusza celników“ w śród ciemnej ulicy
raz śmieje się, znów płacze — W jęk jawnogrzesznicy
padł kamień, jako „sędzia“ — ślepy i dziecinny!
Od sądów ziemi dusze wiodłem po klasztorach,
po „oczach ludzkich“ z bólem kroczę do swej celi:
jak ranią mnie te oczy! W ponurych nieszporach