Podwójnie zrozpaczony udałem się do posępnego mieszkania naszego biednego chorego.
Zastałem go przy śniadaniu, które mu podano tak starannie, jak zawsze, a kiedy zaprosił mnie na nie, odpowiedziałem mu. — Mój przyjacielu, dziś są imieniny mego biednego brata! — Oh, nie mówmy o tem! — wykrzyknął. — Kochany przyjacielu, — rzekłem na to — musi mi pan coś darować na imieniny mego brata. — Cóż mam księdzu dać? — Swoją duszę. — Ach! rozumiem. Oto jest, niech ją ksiądz bierze!
Kiedym usłyszał te słowa, ogarnęła mnie niewypowiedziana radość, a równocześnie trwoga. Cóż miałem mu powiedzieć, co robić, aby powrócić wiarę? W jaki sposób miałem zwrócić tę duszę Bogu? Padłem na kolana, a skupiwszy myśli, zawołałem z głębi serca: — Podnieś tę duszę ku Sobie, ku Sobie jedynie, mój Boże!
Nie mówiąc ani słowa, podałem naszemu kochanemu choremu krzyż. Mogę powiedzieć: promienie światła boskiego, błyski ognia niebieskiego trysnęły — rzekłbym — wyraźnie z obrazu ukrzyżowanego Zbawiciela i naraz oświeciły duszę i zmiękczyły serce Chopina. Piekące łzy polały się z jego oczu. Wiara jego odżyła. Z niewypowiedzianą pobożnością wyspowiadał się i przyjął Komunję świętą, poczem, przeniknięty łaską, zażądał ostatniego Pomazania. Życzył sobie wynagrodzić szczodrze zakrystjana, który mi towarzyszył, a gdy ten zauważył, że dano mu dwadzieścia razy więcej, niż zwykle dostawał, odpowiedział Chopin: — O nie, to nie zadużo, bo to, co ja otrzymałem, jest bezcenne.
Od tej chwili był już świętym. Rozpoczęła się walka ze śmiercią, trwająca cztery dni. Cierpliwość,
Strona:Chopin- człowiek i artysta.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.