Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

— I, da Bóg, nigdy nie dopnie: ci, co dziś cierpią, wytrwają do końca, a młodsze pokolenia chyba odstępstwem od wiary pamięci swych ojców nie splamią.
— Ufajmy, że tak będzie, a sprawiedliwość Boża kres temu okrucieństwu położy. Ale oto dojeżdżamy do probostwa. Tam pani jeszcze więcej się dowie.


IV.


Północ nadchodziła, gdy Krystyna, wymknąwszy się z domu drzwiami od ogrodu, biegła pustą ścieżką, prowadzącą do furtki na pole. Noc była ciemna, wiatr chłodny ziębił twarz i ręce, uczucie trwogi jakiejś tajemniczej ściskało serce. Po raz pierwszy w życiu znalazła się sama wśród nocy, wśród jej ciemności nieprzeniknionych, groźnych. Szła do ludzi nieznanych, znajdujących się w ciągłem niebezpieczeństwie... czyż to nie szaleństwo? nie lekkomyślne narażanie siebie i swoich najbliższych? A co ją wiedzie, co skłania do tego? czy sama ciekawość?... Nie; wiedziała, że nie; wyższa pobudka krokami jej kierowała, współczucie kazało się zbliżyć do tych ofiar prześladowania, aby móc nieść im pomoc w potrzebie. To jej dodawało odwagi, krzepiło na duchu.
Dobiegła do furtki, a gdy ją otwierała, z pod krzaku leszczyny wysunęła się postać kobieca.
— W imię Boże, szepnęła Krystyna.
— Bóg prowadzi, odpowiedziała kobieta, bo takie było hasło umówione.
Nie mówiąc nic więcej, cicho, lekko, jak dwa cienie, pośpieszyły wąską, błotnistą drogą. Przewodniczka szła przodem, zachęcając Krystynę do pośpiechu.