Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedny, biedny męczenniku, nie obawiaj się, choćby najdłużej przyszło mi czekać na ciebie, pozostanę ci wierną. I nie nazywaj tego ofiarą, co dla mnie szczęściem i chlubą życia się stanie. Matka twoja przyjęła mię za córkę, dzieci przylgnęły, chcę im nieść pomoc i pociechę, zanim powrócisz.
— Nie wrócę do was, nie wrócę, oto przed chwilą wyrok mi przeczytano... mam się z wami pożegnać na... zawsze!
Krystyna krzyknęła na tę wieść straszną, ale w tej chwili się opamiętała.
— Nigdy, nigdy nie może między nami paść to straszne słowo — na zawsze. Twoją jestem, twoją pozostanę, choćby cię wywieźli, czekać będę i... wierzę, że się doczekam.
Ostatnie słowa wypowiedziała z taką siłą, taką wiarą, że i Krasnodębski w nie uwierzył. Osunął się przed nią na kolana i pocałunkami zaczął okrywać jej ręce, dziękując, wyznając swe uczucia.
— Wezmę twą matkę i dzieci twe w opiekę, nie rozłączę się już z niemi, otoczę miłością i staraniem, bądź spokojny o nich, gdy wrócisz, zastaniesz nas razem.
— Ach, moje dzieci, moja matka, ratujcie je, wywieźcie z tej okolicy, bo ich mogą zmuszać do prawosławia... nie dajcie!
— Zabezpieczymy, usuniemy im z oczu, zapewnił Bilecki.
Strażnik dał znać, że czas widzenia minął. Trzeba się było żegnać. Krystyna zdjęła z szyi medalik poświęcony, włożyła mu go na szyję. Potem oboje uklękli przed stryjem, by ich pobłogosławił.
— Błogosławię was, dzieci drogie, oby Bóg dobry