Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

snodębski osłabł, blady był i chwiał się na nogach. Krystyna z niepokojem spojrzała na stryja.
— Nie kłopocz się, mała, odparł, zrozumiawszy to spojrzenie Bilecki. On po chorobie, nie dziw zatem, że zbytek wzruszenia tak na niego podziałał. Trzeba mu dać chwilę spokoju i wypoczynku, a przyjdzie do siebie. Przecież on u mnie kilka dni leżał i chciałem, aby z nami święta spędził, ale gdzie mu tam było o tem gadać! Rwał się całą duszą, udawał zdrowego, byle jechać prędzej, by na dzień wigilijny być tu koniecznie. Musiałem ustąpić, ale żem się obawiał puścić go samego, musiałem się wyrzec wigilji w rodzinnem kole i towarzyszyć mu do was.
— Jakiś ty dobry, stryjaszku, ale czemuś nam o tem nie napisał?
— Po co was było martwić i budzić niepokój, gdy miałem nadzieję, że to przejdzie, zaziębił się w drodze ot i wszystko.
— Namów go, stryjaszku, żeby się choć na kanapce położył, a ja tymczasem do stołu nakryję, bo czas wielki zasiąść do wieczerzy.
— Pewnie, że czas, wszyscyśmy głodni porządnie, więc się zakrzątnij, gosposiu, abym się za ciebie przed narzeczonym wstydzić nie potrzebował.
Rozśmiała się, ale zamiast śpieszyć do kuchni, podeszła do Krasnodębskiego, który rozmawiał z matką, o fotel jej oparty.
— Musi pan odpocząć choć chwilę, ot, tu na kanapce i nabrać sił do wieczerzy, rzekła, biorąc go pod rękę i kierując w stronę wskazaną.
— Idź, Stefanie, posłuchaj dobrej rady, poparła żądanie matka.