Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

ko do piersi, ucałował, poczem oboje udali się do jadalnego pokoju, gdzie już wszyscy na niego czekali. Jak radosną była ta wilja, ile życzeń spadło przy opłatku, ile marzeń i planów na przyszłość omówiono, tego opisać nie podobna. Siedzieli z Krystyną obok siebie, jak ongi przy pierwszem spotkaniu i znowu jak wtedy opowiadał jej o cierpieniach wywiezionych z kraju unitów, o ich cichem, kornem, z poddaniem się woli Bożej przyjmowaniu śmierci, która nie jednego tam spotkała.
— To za świętą naszą wiarę, panoczku, mówili, to na pohybel wrogów umieramy, i umierali spokojni i ufni, że ich za to nagroda nie minie.
Wieczór ten i dwa dni następne, to dla dwojga młodych były chwile niezapomniane, najszczęśliwsze w życiu. Minęły szybko, a zostały niespodziewanie rozerwane. Bilecki oświadczył, że Krystynę z sobą zabiera na te kilka tygodni, dzielące ich od dnia ślubu. Matka i dzieci mają teraz opiekuna, więc może spokojnie od nich odjechać, a o swej wyprawie pomyśleć. Uznając słuszność tego żądania, nikt mu się nie śmiał sprzeciwiać i, choć z żalem, zgodzono się na trzytygodniową rozłąkę.
Trzeciego dnia świąt, wczesnym rankiem, Krystyna w towarzystwie stryja, opuściła Warszawę, aby przed wieczorem stanąć w gnieździe rodzinnem, gdzie ją niecierpliwie wyglądano. Tu zaraz na wstępie spotkało ją przypomnienie strasznej doli niewinnie dręczonego narodu. Dwuletnie dziecko chodziło po pokoju jadalnym, mizerne, zabiedzone, ale takie ładne i miłe. Na zapytanie, co to za dziecko, usłyszała smutną opowieść o okrutnem zbiciu nahajkami matki tego dziecka za to, że wraz z innemi kobietami broniła wstępu do cerkwi przysłanemu popowi prawosławnemu.