Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaufaj de Pombalowi. To jest dobra rada — powiedział.
Ku memu zdumieniu tuż koło mnie stał jakiś człowiek. Słowa mego towarzysza tak zajęły całą moją uwagę, iż mógł się zbliżyć do nas, a ja go nie zauważyłem.
Zerwałem się z kolan i spojrzałem na niego.
Był to wysoki, o ciemnej cerze człowiek, włosy, brodę i oczy miał czarne, a na twarzy jego widniał wyraz jakiegoś smutku. W ręku trzymał butelkę z winem, a przez ramię miał przewieszoną strzelbę, jaką noszą gerylasi. Nie zdejmował jej z ramion, a ja poznałem natychmiast, iż jest to ten człowiek, którego mi polecił mój umierający towarzysz broni.
— Ach, umarł już! — rzekł, pochylając się nad Duplessisem. — Uciekł w gęstwinę, otrzymawszy kulę w piersi. Na szczęście znalazłem go w miejscu, gdzie padł i mogłem w ten sposób ulżyć jego ostatnim godzinom. To łoże jest mojem dziełem, a wino przyniosłem, aby złagodzić jego pragnienie.
— Panie — rzekłem do niego — w imieniu Francji dziękuję panu. Jestem tylko pułkownikiem huzarów, ale jestem Stefanem Gerard, a nazwisko to ma dobry dźwięk w armji francuskiej. Czy wolno się zapytać...
— Tak jest, panie, nazywam się Alojzy de Pombal i jestem młodszym bratem znanego szlachcica tego samego nazwiska. Obecnie jestem pierwszym porucznikiem w bandzie gerylasów pod Manuelem, którego zwykle nazywają „Uśmiechniętym“.
Panowie, sięgnąłem w miejsce, gdzie powinien się był znajdować mój pistolet, ale de Pombal roześmiał się tylko, patrząc na ten ruch...
— Jestem jego pierwszym porucznikiem, ale zarazem jego śmiertelnym wrogiem — rzekł.
Rozpiął bluzę i odsunął koszulę.