Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedział ten opryszek na kamieniu i patrzył na mnie tak przyjaźnie, jakbym był jego dawnym znajomym. Nie uszło jednak mej uwagi, iż jeden z jego bandy oparty był o piłę a ten widok wystarczył, aby mnie wyleczyć ze wszelkich złudzeń.
— Dobry wieczór, pułkowniku Gerardzie — zawołał do mnie. — Sztab Massény uczcił nas bardzo wysoko: pewnego dnia ukazał się major Cortex, następnego dnia pułkownik Duplessis, a teraz mamy przed sobą pułkownika Gerarda. A może sam marszałek zaszczyci nas swojemi odwiedzinami? Jak słyszałem, widziałeś pan sam Duplessisa. Cortexa znajdziesz pan tam na dole, przybitego gwoździami do drzewa. Teraz mamy się zastanowić nad tem, jakby najlepiej postąpić z panem.
Nie była to bardzo wesoła mowa powitalna. Na twarzy tego draba widziałem taki dobroduszny uśmiech, a mówił tak łagodnie, tak cicho, tak uprzejmie.
Nagle jednak pochylił się naprzód, a w jego oczach wyczytałem surowość i jakąś stanowczość.
— Pułkowniku Gerard — rzekł — nie mogę panu przyrzec, iż panu daruję życie, gdyż sprzeciwiałoby się to naszym zwyczajom, ale mogę dla pana wynaleźć śmierć przyjemniejszą lub przykrzejszą. Jaką pan sobie życzysz?
— A co pan chce, abym za to panu uczynił?
— Jeżeli pan chcesz umrzeć przyjemniejszą śmiercią, żądam od pana, abyś mi pan na wszystkie moje pytania, które do pana wystosuję, dał szczerą, prawdziwą i dokładną odpowiedź.
Nagle, jak to u dzielnych ludzi bywa, przyszła mi wspaniała myśl do głowy.
— Chcecie mnie tak czy owak pozbawić życia — rzekłem — a dla was powinno to być zupełnie obojętne, w jaki sposób zejdę z tego świata. Jeżeli