Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

nałym wodzem, ale my byliśmy też najdzielniejszymi żołnierzami, którym mógł rozkazywać.
Pewnego dnia — aby nareszcie przystąpić do rzeczy, — znajdowałem się w mojej kwaterze i grałem właśnie w karty z młodym Muratem od konnych strzelców, gdy drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł Lasalle, nasz pułkownik.
Każdemu wiadomo, co to był za djabeł w ludzkiem ciele. Niebieski mundur dziesiątego pułku tak mu był do twarzy, że my wszyscy młodsi szaleliśmy za nim, piliśmy i graliśmy o zakład, aby tylko być podobnym do niego.
Zapomnieliśmy zupełnie o tem iż cesarz nie mianował go dowódzcą lekkiej kawalerji, ponieważ pił i grał w karty, ale jedynie tylko dlatego, że ze wszystkich miał najpewniejsze oko co do obliczenia siły nieprzyjaciela i jego stanowisk, ponieważ najlepiej umiał powiedzieć, kiedy był czas aby piechota ruszyła do ataku, albo też artylerja cofnęła się wstecz.
Tego wszystkiego nie pojmowaliśmy dotąd, smarowaliśmy więc wąsy, brzęczeliśmy ostrogami i włóczyliśmy pałasze po bruku w tej myśli, że staniemy się podobnymi do Lassale‘a.
Skoro tylko wszedł do mego pokoju, zerwaliśmy się na równe nogi, ja i Murat, on jednak postąpił ku mnie i rzekł, klepiąc mnie po ramieniu:
— Mój synku, cesarz chce dziś pomówić z tobą o godzinie czwartej.
Po tych słowach pokój zaczął się kręcić dokoła mnie — musiałem się chwycić stolika, aby nie paść na ziemię.
— Co!!!? — zawołałem. — Cesarz?
— Naturalnie! — odparł śmiejąc się z mego zdumienia.
— Ależ cesarz nie zna mnie zupełnie — przeczyłem. — Poco chce się ze mną widzieć?!