Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, sire, ale z rozpaczy byłbym prawie...
— Ta, ta, ta, — przerwał mi — trzymałeś się dzielnie, ale mogłeś być trochę ostrożniejszym; patrzyłem na wszystko.
— Na wszystko?
— Czyż nie słyszałeś, jak szedłem za tobą w lesie? Od chwili, w której wyszedłeś z kwatery aż do chwili śmierci pana de Goudin, nie spuściłem cię ani na chwilę z oka. Pseudo-cesarz szedł przed tobą, a prawdziwy za tobą. Teraz chodź, odprowadź mnie do zamku.
Wydał Mamelukom cichy rozkaz, ci odsalutowali w milczeniu i pozostali na miejscu. A ja — ja poszedłem z cesarzem, a serce mało mi nie pękło z dumy.
Zaprawdę, trzymałem się zawsze znakomicie, jak przystoi na huzara, a nawet sam Lasalle nie mógłby lepiej maszerować, jak ja tej nocy.
Kto miał prawo pobrzękiwać ostrogami i pałaszem, jeżeli nie ja — ja, Stefan Gerard, zaufany cesarza, najdzielniejszy rycerz z lekkiej kawalerji, człowiek, który zabił godzących na życie cesarza?
Cesarz zauważył moje zachowanie się i odwrócił się szybko do mnie z błyszczącemi zimno oczyma:
— Czy masz się tak zachowywać, skoro otrzymałeś poufne polecenie? Czy sądzisz, iż w ten sposób przekonasz swych towarzyszów broni, że nie zaszło nic nadzwyczajnego? Daj pokój tym głupstwom, gdyż inaczej wyślę cię do kopalń, gdzie znajdziesz cięższą robotę, więcej szare pióra.
To już był taki zwyczaj cesarza. Skoro tylko sądził, iż jest komuś zobowiązany, korzystał z pierwszej lepszej sposobności, aby mu wyjaśnić jego i swoje stanowisko.
Salutowałem w milczeniu, ale muszę wam się przyznać, panowie, iż czułem się tem dotknięty.