Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.

krwi Korsykanin z jego silnemi namiętnościami i gorącem pragnieniem zemsty.
Ożyło w nim wspomnienie jego lat młodocianych, i zatopiony w myślach przechadzał się małemi i szybkiemi krokami. Wreszcie jakiś zniecierpliwiony, gwałtowny ruch ręką, a duch jeg powrócił do pałacu, do mnie.
— Ustawy takiego towarzystwa — mówił dalej — mogą być bardzo dobre dla człowieka prywatnego, a w dawniejszych czasach nie było gorliwszego „brata“ nade mnie. Ale czasy się zmieniają, a nie byłoby ani dla mnie ani dla Francji pożytkiem, gdybym się jeszcze chciał tych ustaw trzymać. Chcieli mnie do tego zmusić i sami stali się przyczyną losu, który ich spotkał. Ci obydwaj ludzie, których widziałeś, to byli naczelnicy związku, przybyli z Korsyki, aby mnie zawezwać na wymienione przez nich miejsce. Zrozumiałem jednak znaczenie tego wezwania — kto tylko go usłuchał, ten już żywym nie wracał. Gdybym nie poszedł, wiedziałem, jakie nieszczęście się rozpęta. Sam jestem „bratem“ i znam ich działalność.
Znowu ten ostry wyraz dokoła ust i zimny błysk jego oczu.
— Widzisz więc, co za kłopot miałem. Co byłbyś począł w takich samych okolicznościach?
— Byłbym zwołał huzarów dziesiątego pułku, sire — odparłem — patrole byłyby przeszukały cały las i złożyłyby tych dwóch łotrów do stóp waszej cesarskiej mości..
Uśmiechnął się i wstrząsnął głową.
— Miałem swoje powody, aby ich nie kazać uwięzić. Język mordercy może być tak samo ostrą bronią, jak jego sztylet, a za wszelką cenę chciałem uniknąć rozgłosu. Dlatego rozkazałem ci, abyś nie brał ze sobą pistoletów. Moi Mamelucy zatrą wszelkie ślady tej sprawy i na tem się skończy. Rozważa-