Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/142

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzysza puszczał się w góry, gdyż El Cuchillo, hiszpański wódz bandytów, grasuje w nich ze swą bandą, a dostać się w jego ręce oznacza pewną i straszną śmierć.
Stary ksiądz potwierdził te słowa, ale sądził, iż oficera francuskiego powstrzymać to nie powinno. Aczkolwiek może przez chwilę się wahałem, tych kilka słów wystarczyło, abym wiedział, gdzie droga.
Ale konia, konia, konia!
Stałem więc we drzwiach, myślałem i snułem plany i byłem bliski rozpaczy, gdy nagle usłyszałem tentent kopyt końskich. Spojrzałem i spostrzegłem wysokiego, brodatego mężczyznę w niebieskim, podobnym do uniformu kubraku. Jechał na nędznym karoszu, posiadającym lewą nogę zupełnie białą, co bardzo wpadało w oczy.
— Hej, towarzyszu! — zawołałem na niego.
— Hola! — odparł.
— Pułkownik Gerard z dziesiątego pułku huzarów. Leżałem tutaj ranny przez cały miesiąc, a chciałbym się dostać zpowrotem do mego pułku w Pastores.
— Komisarz Vidal, także do Pastores. Cieszyłbym się, panie pułkowniku, gdybyś pan ze mną chciał jechać, gdyż w górach ma być nie bardzo bezpiecznie.
— Ah! — odpowiedziałem — nie posiadam konia. Możebyś pan sprzedał mi swojego? Każę pana jutro sprowadzić pod eskortą moich huzarów do Pastores.
Ani słyszeć o tem nie chciał. Daremne były także przedstawienia gospodarza o okrucieństwach, których się dopuszcza El Cuchillo, i moje, jakie posiada obowiązki wobec ojczyzny i armji.
Wreszcie nie chciał nam już odpowiadać i zawołał głośno, aby mu podano szklanicę wina.