Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Umiałem się coprawda dobrze wspinać po górach, ale szczególnem jest, czego człowiek dokazać może, gdy po obu jego stronach znajduje się bandyta, uzbrojony w sztylet!
Przybyliśmy teraz do miejsca, gdzie ścieżka przechodziła przez szczyt góry i prowadziła po drugiej stronie przez gęsty las do doliny.
Najprawdopodobniej te łotry były w czasach spokojnych przemytnikami, a to była jedna z ukrytych dróg, prowadzących do granicy portugalskiej. Często spostrzegałem ślady mułów, a gdy przybyliśmy na miejsce, gdzie ziemia była trochę wilgotna, ujrzałem ku memu zdumieniu, ślady kopyt końskich. Dowiedziałem się też niedługo, skąd one pochodziły, gdyż na małej polance spostrzegłem niedaleko od nas konia, przywiązanego do przewróconego drzewa. Zaledwie spojrzałem na niego, poznałem natychmiast po jego zgrabnych kształtach i białej przedniej nodze, tego konia, którego sobie rano z takiem upragnieniem życzyłem.
Ale co się stało z komisarzem Vidalem? Czy może znajdował się w takiem samem niebezpiecznem położeniu, jak ja?
Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tem, gdyż teraz pochód się zatrzymał, a jeden z bandytów wydobył z siebie jakiś szczególny ton, na który odpowiedziano natychmiast z poza płotu po drugiej stronie wyrębu.
Jednocześnie podbiegło ku nam z dziesięciu do dwunastu bandytów, pozdrowiło moich katów, i otoczyło z wyrazami współczucia mego wroga z szydłem. Wreszcie zwrócili uwagę i na mnie, zaczęli wywijać nożami i tak ryczeć, że doprawdy byłem w potężnym strachu.
Myślałem już, że nadeszła moja godzina, i postanowiłem zajrzeć śmierci prosto w oczy, jak przysta-