Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/177

Ta strona została uwierzytelniona.

waniu przekonałem się, iż wszystko było zbudowane silnie i pewnie. Drzwi były z żelaza, zaopatrzone w bardzo silny zamek, i posiadały kratę, przez którą dozorca dwa razy w nocy zaglądał do celi.
W celi samej, prócz dwóch łóżek, dwóch stołków i dwóch umywalni nie było żadnych innych sprzętów. I to wystarczało mi zupełnie — gdzie posiadałem taki zbytek podczas ostatnich dwunastu lat wojny?
Ale jak tu uciec? A jednak nie minęła ani jedna noc, aby mi po głowie nie tańczyło moich pięciuset huzarów, i nie trapiły mnie przykre sny. To mój pułk potrzebował nowego obuwia, konie z powodu zielonej paszy napęczniały, to znowu sześć szwadronów huzarów utknęło przed cesarzem w szlamie i błocie.
Wtedy budziłem się cały mokry z potu, i zacząłem na nowo badać moją celę, gdyż kiedy to otwarta głowa przy pomocy dwóch tęgich rąk, nie mogły pokonać największych trudności?
Nasze więzienie posiadało jedno jedyne, małe okno, wychodzące na podwórze, otoczone podwójnym murem. Okno było tak wąskie, że nawet dziecko by się przez nie nie przedostało, a prócz tego było zabezpieczone silną sztabą żelazną.
Nie było to coprawda obiecującem, a jednak coraz więcej przychodziłem do przekonania, że tylko tędy czeka mnie ratunek. Nabrałem odwagi, i zacząłem czynić przygotowania.
Przedewszystkiem sprawiłem sobie narzędzie w postaci kawałka żelaza, który oderwałem z łóżka, i nim zacząłem usuwać powoli tynk od sztaby w oknie. Tak pracowałem co nocy po trzy godziny, a gdy strażnik rozpoczął swą wędrówkę, wskakiwałem do łóżka, aby potem znowu, nieraz i za trzecim razem, pracować dalej, gdyż Beaumont okazał się