Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/187

Ta strona została uwierzytelniona.

czono okno w powozie, a w niem ukazała się mała twarzyczka pod wielkim kapeluszem.
— Co ja teraz pocznę? — zawołała dama do małego pocztyljona. — Sir Karola nie widać, a ja będę pewnie musiała przepędzić całą noc na tych moczarach.
— Może pani będę mógł w czem dopomóc — odezwałem się, wychodząc z krzaków w obręb świateł.
Kobieta w opałach była dla mnie zawsze świętą istotą, a ta była w dodatku jeszcze piękną jak anioł. Nie zapominajcie panowie także, iż wtedy byłem już coprawda pułkownikiem, ale liczyłem dopiero dwadzieścia ośm lat.
Boże, jak ona krzyknęła i jak pocztyljon patrzył na mnie z otwartą gębą!
Nic dziwnego, gdyż moje pojawienie wobec ówczesnych wydarzeń nie mogło w nocy napełnić zaufaniem kobiety, znajdującej się w samotności wśród moczarów.
Gdy ochłonęła cokolwiek z pierwszego przestrachu, ofiarowałem jej raz jeszcze moje uniżone usługi, i mogłem teraz wyczytać w jej pięknych oczach, że moja postawa i całe zachowanie się wywołały u niej przyjemne wrażenie.
— Bardzo mi przykro, że przestraszyłem panią — rzekłem do niej — ale byłem przypadkiem świadkiem pani słów i nie mogłem się powstrzymać, aby pani nie ofiarować swej pomocy.
Skłoniłem się przytem. Znacie panowie moje ukłony i możecie sobie wyobrazić, że wartość moja podskoczyła w oczach tej damy bardzo znacznie.
— Jestem panu bardzo zobowiązana, mój panie — odparła z wdzięcznym uśmiechem. — Podróż nasza z Tavistocku była straszna; wreszcie straciliśmy jedno koło u powozu i osiedliśmy wśród mocza-