Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale tylko kilka chwil odpoczynku, a potem jazda naprzód! Byłem przecież młody i silny, a muskuły miałem jak ze stali.
Wytrzymałem tak jeszcze trzy godziny.
Według mojego obliczenia musiałem mieć więzienie o jakie dwadzieścia mil angielskich poza sobą.
Gdy zaczął świtać poranek, zauważyłem, iż znajduję się na wzgórzystej, silnie chwastami zarosłej okolicy. Tutaj mogłem się doskonale ukryć do wieczora. Zaszyłem się więc w krzaki, owinąłem się w ciepły, miękki płaszcz i, jak to już nieraz czyniłem, położyłem się spać mimo deszczu i wichru.
Ale nie był to sen orzeźwiający; trapiły mnie jakieś brzydkie sny, w których wszystko działo się naopak.
Wreszcie z jednym jedynym szwadronem huzarów, zaatakowałem na zmęczonych koniach całą falangę grenadjerów węgierskich — tak samo, jak to zrobiłem swego czasu pod Elchingen.
Stałem w strzemionach i wołałem: „Niech żyje cesarz!” na co moi żołnierze odpowiadali gromkiem: „Niech żyje cesarz!”
Zbudziłem się wskutek tego i skoczyłem z mego twardego łoża, podczas gdy ten okrzyk brzmiał jeszcze w moich uszach.
Przetarłem oczy i zapytałem się sam siebie, czy rzeczywiście się obudziłem, gdyż ten okrzyk powtórzyło teraz z jakie pięć tysięcy gardzieli.
Teraz wysunąłem głowę z ochronnych krzaków, a to, co zobaczyłem przy świetle dziennem, było chyba ostatniem, czego pragnąłem, lub co ujrzeć chciałem.
Więzienie w Dortmoorze!
Ponury, długi budynek znajdował się tuż przede mną!