Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do djabła! A to mi się podoba! Dlaczego mam panu oddać moje ubranie?
— Ponieważ mi go potrzeba
— A skoro mi się nie zechce?
— Be jabbers! W takim razie muszę je sobie sam zabrać!
Wsadził ręce do kieszeni, stanął przede mną w obronnej postawie i spojrzał na mnie rozweselony. Ten uśmiech nie bardzo mi się podobał, ponieważ chłopak miał twarz kwadratową i gładko wygoloną.
— Tak, więc pan chcesz wziąć moje ubranie! Hm! Wydajesz mi się pan być wcale niezłym kompanem, ale tym razem wpadłeś pan na zupełnie fałszywe tory. Czy pan może myśli, że nie wiem, kim jesteś? Takiego zbiegłego z więzienia Francuzika pozna każdy z nas nawet z napół przymkniętemi oczyma. Ale nie znasz pan mnie jeszcze, kochany człecze, gdyż inaczej chyba nie wpadłbyś pan na tę głupią myśl, abyś się rzucał na mnie! Patrz pan: jestem Herkulesem z Bristolu — dziewięć kamieni w każdej ręce!
Malec myślał może, iż ta wiadomość powali mnie o ziemię, lecz ja uśmiechnąłem się tylko, podkręciłem wąsa, i zmierzyłem go moim przenikliwym wzrokiem od stóp do głów.
Wreszcie rzekłem:
— Temu wszystkiemu nie chcę przeczyć, ale skoro panu powiem, że znajdujesz się oko w oko z pułkownikiem huzarów Conflansa, Stefanem Gerardem, uznasz pan przecie konieczność oddania mi swego ubioru bez wszelkich dalszych wymówek i zastrzeżeń.
— No, posłuchajno, mosje, teraz już mi dość tego, gdyż inaczej pokażę ci, gdzie pieprz rośnie!
— Dawaj ubranie, monsieur! — krzyknąłem i postąpiłem wściekły ku niemu.