Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/198

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie, i zwinnym jak wiewiórka, wdajesz się na dwa dni przed wyścigami w jakąś burdę z cudzoziemskim przybłędą!
— Przestań pan nareszcie! — odparł mały z gniewem. — Jesteś pan wprawdzie dobrym trenerem, Dżim, ale swej gadaninie mógłbyś przecież dać spokój.
Stary nie dał się jednak zastraszyć.
— Tak, tak — mówił dalej — i niema tu człowiek być złym i gniewać się! Jeżeli to kolano nie zagoi się do przyszłej środy, będzie z tobą źle, jak jestem Dżim, a potem potrwa bardzo długo, nim ktoś na ciebie bodaj pensa postawi.
— Co ma być źle? — odburknął mały — to się po mnie nie pokaże! Zapomniałeś pan widzę, iż wygrałem już dziewiętnaście razy! A pan cobyś zrobił, gdyby panu taki włóczęga chciał zdzierać ubranie z grzbietu?!
— Pst! Pst! Dałbym mu je spokojnie, a potem puścił za nim w pogoń żołnierzy, jak to teraz uczyniliśmy. Byłbym rzeczy dostał bardzo prędko zpowrotem!
— Do stu djabłów! Nie lubię, gdy mi ktoś przeszkadza w mych ćwiczeniach. Ale gdy komuś stanie w drodze taki marny Francuzik, który nawet nie umie uczciwie zrobić palcem dziury w bułce maślanej, to przecież w takim człowieku, jak ja, musi się żółć przewrócić do góry nogami! Nie myślałem też, iż odrazu wylezie na mnie z nogami.
— A cóż ty myślisz, czy on może studjował metodę i reguły Broughtona? Także ciekawe! Ci tam z za morza mają akurat takie pojęcie o prawidłowej walce, jak ślepy o kolorach.
Tego mi było już za wiele, panowie! Zacząłem więc:
— Przepraszam, nie rozumiałem wprawdzie dokładnie waszej rozmowy, ale pańskie ostatnie słowa