Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/199

Ta strona została uwierzytelniona.

były bardzo głupie! My, Francuzi, rozumiemy się na walce tak doskonale, iż złożyliśmy prawie każdej stolicy w Europie wizytę, a niezadługo będziemy się bawili w Londynie. Ale my walczymy jak przystało na żołnierzy, a nie jak ulicznicy. Zrozumiano? Pan walisz mnie po głowie, ja pana kopię nogami — to zabawka dla dzieci. Daj mi pan pałasz i weź pan sam tę broń do ręki, a pokażę panu, jak się walczy u nas, po drugiej stronie kanału.
Obydwaj patrzyli na mnie podczas mego przemówienia osłupiałemi oczyma, jak to umieją Anglicy, gdy się czemuś dziwią, a potem zaczął starszy:
— No, cieszy mnie to mocno, mosje, iż jeszcze żyjesz. Nie tak wyglądało, gdy tu pana wnosiliśmy. Widzisz pan, pańska głowa jest jeszcze za twarda dla najlepszej pięści w Bristolu!
— Ale też z pana była pocieszna figura — przerwał mu drugi — skoczyłeś pan na mnie tak zaślepiony, jak młody kogut. Ja też nie jestem leniwy, wygarnąłem na prawo — plac! i oto leżałeś pan jak długi. To nie była moja wina, mosje, ostrzegałem pana przecież!
— No, no, pociesz się pan — odezwał się Dżim, a jego słowa brzmiały niby życzenie — jest i pozostanie to panu piękną pamiątką na przyszłość. Możesz pan przecie opowiadać, iż zawarłeś znajomość z najlepszą pięścią w Bristolu, z pięścią, która była w szkole Dżima Huntera!
— Jestem przyzwyczajony do silnych uderzeń — odparłem z dumą.
Rozpiąłem zaraz mudur i obnażyłem nogę, aby im pokazać moje blizny; musieli się także przyjrzeć miejscu przy oku, gdzie utkwiło szydło rzekomego księdza.
— Do licha! Ten potrafi więcej, niż jeść zupę łyżką! — zawołał mały z uznaniem.