Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko wtedy to stać się może, gdy mnie już na świecie nie będzie.
— Nie smuć się, Stefanie. Mimo to cieszy mnie to, iż się smucisz.
— Te djabły nie dotkną się ciebie!
— Mam jeszcze nadzieję, Stefanie. Lorenzo jest tam. Zachowywał się cicho, gdy zostałam skazana, ale może, gdy mnie już nie było, wstawił się za mną.
— Uczynił to. Słyszałem na własne uszy.
— W takim razie może zmiękczył ich serca.
Wiedziałem, że tak nie było, ale, panowie, jakże jej to mogłem powiedzieć? Mogłem to uczynić coprawda z całym spokojem, gdyż zorjentowała się szybko i odgadła wszystko swym kobiecym instynktem.
— Nie chcieli go wysłuchać! Nie obawiaj się powiedzieć mi tego, ukochany, dowiedz się bowiem, że jestem godna miłości żołnierza. Gdzie jest teraz Lorenzo?
— Wypadł z sali.
— W takim razie wyszedł zupełnie z gmachu.
— Tak mi się zdaje.
— Pozostawił więc mnie mojemu losowi. Nadchodzą, Stefanie, nadchodzą!
Zdaleka już usłyszałem ten obrzydliwy odgłos kroków tajemniczych i brzęk kluczy. Czego chcieli? Innych więźniów przecież nie było, aby ich można było zawlec przed trybunał. Mogli zjawić się poto, aby na mojej ukochanej wykonać wyrok.
Stanąłem między nimi a wejściem; w członkach moich poczułem siłę lwa. Byłem przygotowany na zwalenie całego gmachu, zanimby jej dotknęli.
— Uciekaj, uciekaj, Stefanie! — zawołała. — Zamordują cię! Moje życie nie znajduje się przynajmniej w niebezpieczeństwie. Na miłość twoją dla