Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko tyle, aby miała piętno sądowe. Wstawaj pani, signora, wstawaj pani!
Chwycił mnie za ramię i potrząsnął.
Serce przestało mi bić ze strachu, aby nie poczuł epoletów pod płaszczem.
— Jakże pani jest? — zapytał.
Nie dałem żadnej odpowiedzi.
— Do djabła! — zawołał. — Gdyby się tylko z babami nie miało do czynienia, choćby to była najpiękniejsza kobieta w Wenecji! Nicolo, dawaj chustkę i idź po światło!
Wszystko wydawało się stracone, panowie. Nastąpiła najgorsza rzecz. Nie było już ratunku. Siedziałem ciągle jeszcze w kącie, ale każdy muskuł mój był naprężony, jak u dzikiego kota, który gotuje się do skoku. Tak, panowie, skoro już miałem umierać, chciałem umrzeć przynajmniej z godnością.
Jeden z tych drabów poszedł po lampę, a Matteo pochylił się nade mną i przycisnął chustkę w miejscu, w którem mi odciął kawał ucha. Za chwilę tajemnica będzie wykryta!
Nagle jednak stanął nieruchomy — i zaczął nasłuchiwać. Usłyszałem i ja jakieś zmieszane głosy przed oknami. Potem dał się słyszeć plusk wioseł i wrzask. Następnie zapukano do bramy bardzo silnie i jakiś okropny głos wrzasnął:
— Otworzyć! W imieniu cesarza otworzyć!
Cesarza! To słowo podziało, jak imię świętego, przed którem pierzchają wszystkie djabły. Uciekli też z wrzaskiem — Matteo, służący, klucznik, słowem cała banda morderców.
Dało się słyszeć jeszcze raz wezwanie do otwarcia, a potem topory uderzyły o bramę, nastąpił przerażający trzask wywalanych drzwi. W kurytarzu słychać było szczęk broni i krzyki żołnierzy francuskich.