Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/62

Ta strona została uwierzytelniona.

chu, rękach i nogach, ale nie mogłem znaleźć ani śladu. Dwie kule przeszyły mur i spłaszczyły się na ścianie.
Hałas wzmagał się ciągle.
Spostrzegłem w kącie jakąś szarą kupkę, skoczyłem do niej z okrzykiem radości, a przekonałem się, iż był to tylko zmieciony kurz.
Pobiegłem w stronę drzwi, gdzie mnie żadna kula trafić nie mogła, — a latały po celi, jak muchy — i nie troszczyłem się wcale o huk strzałów, lecz starałem się wynaleźć, gdzie ten przeklęty lont się kryje.
Aby go te mniszki nie odkryły, musiał go Hubert ukryć starannie.
Wzrok mój padł na statuę św. Józefa, stojącą w rogu. U stóp piedestału znajdował się wieniec z jakichś liści, wśród których paliła się lampka. Rzuciłem się na to i odsunąłem liście.
Tak jest, tu znajdował się mały, czarny sznurek, prowadzący dalej przez mały otwór w ścianie. Przyłożyłem do niego ogień i położyłem się na ziemi.
W chwilę potem rozległ się straszliwy huk. Mury zaczęły drżeć i chwiać się dokoła mnie, sufit nade mną pękł, a z krzykiem przerażonych żołnierzy hiszpańskich zmieszał się okrzyk triumfu naszych szturmujących grenadjerów. Słyszałem to, jak we śnie — w bardzo pięknym śnie, a potem nie słyszałem już nic więcej...
Gdy przyszedłem znowu do przytomności, trzymało mnie pod ramiona dwóch żołnierzy francuskich, a we łbie huczało mi, jak w młynie. Zerwałem się i spojrzałem dokoła siebie.
Tynk z sufitu zleciał, połamane sprzęty leżały dokoła, ale dziury nie było żadnej. Mury starego klasztoru były istotnie tak silne, iż prócz kilku niezna-