Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

do czasu krzesiłem ogień, aby się zorjentować przy pomocy kompasu.
Wtem... jeszcze teraz mnie serce boli, gdy o tem pomyślę — koń mój bez wydania jakiegokolwiek jęku pada na ziemię martwy!
Nie wiedziałem o tem, że jedna z kul tej przeklętej pikiety dostała mu się do brzucha. Szlachetne zwierzę nie drgnęło nawet, nie okazało po sobie, iż jest rannem, lecz pędziło, dopóki w niem było jeszcze życie.
Przed chwilą jeszcze siedziałem na najszybszym i najszlachetniejszym koniu z armji Masseny, a teraz znalazłem się jako najniedołężniejsza w świecie istota, panowie... huzar na piechotę!...
Co miałem począć w mych butach z cholewami, z ostrogami i pałaszem?
Znajdowałem się dość daleko wśród linij nieprzyjacielskich. Jak się tu dostać zpowrotem?
Ja, Stefan Gerard, nie wstydzę się przyznać panom, że siadłem na moim martwym koniu i w rozpaczy zakryłem twarz rękami.
Na wschodzie zaczęły się już ukazywać pierwsze promienie światła. Za pół godziny nastanie dzień...
Czyż to nie mogło zasmucić żołnierskiego serca, że po przebyciu wszystkich dotychczasowych przeszkód, zależny teraz będę od łaski mych nieprzyjaciół, że posłannictwo moje spełznie na niczem, a ja sam mogę dostać się do niewoli?
Ale odwagi, moi panowie! Nieraz napadają na nas chwile słabości, nawet na najodważniejszych. Ja posiadam jednakowoż duszę jak stalową sprężynę: im więcej ją się przyciska, tem ona więcej odskakuje. Chwilowa rozpacz, a potem zimne zastanowienie się i gorączkowa działalność.
Jeszcze nie wszystko było stracone. Ja, który już tyle przebyłem w mem życiu, przebędę jeszcze