Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie ten szczególny krzyk zmienił się w straszny ryk, poczem dał się słyszeć odgłos rogów.
Ogier jakby się wściekł. Oczy mu rozgorzały, grzywa się najeżyła, stanął dęba i zaczął dziko tańczyć. Ołówek poleciał w jedną stronę, notes w drugą.
Gdy spojrzałem w dolinę, oczom moim przedstawił się dziwny widok. Polowanie przelatywało obok mnie. Lisa wprawdzie nie widziałem, ale psy szczekały, trzymając nosy przy ziemi, a ogony w górę, a pędziły tak zwarcie, iż wydawało mi się, że mam przed sobą poruszający się biało-bronzowy dywan.
Za psami pędzili jeźdźcy... panowie, co za widok! Mogliście widzieć wszystkie rodzaje broni, które się znajdują przy wielkiej armji: prócz kilku ubrań myśliwskich, widziałem niebieskich i czerwonych dragonów, huzarów w czerwonych spodniach, zielonych strzelców, artylerzystów, ułanów i piechotę w jej czerwonych mundurach, gdyż oficerowie piechoty tak samo dobrze jeżdżą, jak kawalerzyści.
Co za tłum; niektórzy mieli dobre konie, inni gorsze, ale wszyscy pędzili, jak szaleni, tak generałowie, jak niższe stopnie, napierali jeden na drugiego, kłuli konie ostrogami, a wszyscy ożywieni byli tylko myślą, aby schwytać tego głupiego lisa! Zaprawdę, szczególny to naród ci Anglicy.
Nie wiele miałem czasu do przyglądania się tej gonitwie, lub podziwiania tych wyspiarzy, gdyż wśród tych wszystkich szalonych stworzeń mój ogier był najszaleńszy.
Musicie panowie wziąć pod uwagę, iż był to koń myśliwski, dla którego szczekanie sfory było tem samem, czem dla mnie jest sygnał trąbki kawaleryjskiej. Koń wściekał się, stawał dęba, aż wreszcie wyrwał się i popędził, jak szalony, za sforą. Kląłem, ściągałem cugle, rwałem, ale byłem bezsilny.