Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/92

Ta strona została uwierzytelniona.

zabierali ze sobą konie. To było z pewnością ich nieszczęściem, gdyż dla opryszków nie było nic łatwiejszego, jak czuwanie nad tą drogą i napadanie przejeżdżających z zasadzki.
Nie sprawiałaby mi trudności jazda przez pola, naprzełaj, zwłaszcza, iż posiadałem wtedy dwa doskonałe konie, Violettę i Rataplana, dwa najlepsze skoczki w całej armji, a oprócz tego jeszcze doskonałego karego, angielskiego ogiera od barona Cottona.
Po długiem zastanawianiu się jednakże, postanowiłem udać się piechotą, gdyż wtedy będę mógł lepiej wyzyskać każdą szansę, która mi się nadarzy.
Na mój mundur huzarski zarzuciłem zatem płaszcz, a na głowę wsadziłem szarą czapkę, jaką się nosi przy furażowaniu.
Dziwicie się panowie może, dlaczego nie przebrałem się za chłopa, ale mogę wam na to powiedzieć tylko, panowie, że człowiek honoru niechętnie umiera śmiercią szpiega. To zawsze różnica, czy kogoś zamordują, czy też rozstrzelają go według prawa wojennego. Tak marnie zginąć nie chciałem.
Po południu wyszedłem z obozu i minąłem nasze pikiety. Pod płaszczem miałem lunetę, pistolet, no i naturalnie pałasz. W kieszeni miałem hubkę, kamień i krzesiwo.
Dwie do trzech mil maszerowałem przez winnice, a szedłem tak dobrze, iż cieszyłem się w duchu i myślałem sobie, że trzeba być tylko mężczyzną z odrobiną rozsądnej rozwagi i wziąć się do rzeczy rozumnie, aby ją łatwo doprowadzić do skutku.
Cortexa i Duplessisa, którzy galopowali poprostu przez drogę, musieli gerylasi naturalnie spostrzec, ale sprytny Gerard, który się skradał między winnicami, był zupełnie innym chłopcem.