Strona:Cyd.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.
DON RODRYGO
Spojrz mi w oczy, wszak widzisz, że ogień w nich płonie.

Ogień ten po mym ojcu, pali się w mem łonie.

DON GOMEZ
Nie wiele mnie obeszło.


DON RODRYGO
Ku temu was zmuszę!


DON GOMEZ
Tak o sobie rozumiesz?


DON RODRYGO
O to się pokuszę.

Chociem młokos, jak prawda, lecz kształcę mą duszę,
bym niedorosły latmi, lata ubiegł czynem, —
by mnie ojciec mógł poznać godnym siebie synem.

DON GOMEZ
Sięgasz ku mnie, zuchwały? O próżność bez miary!

Któż ciebie widział z mieczem, byś miał tyle wiary?

DON RODRYGO
Tacy, jak ja, dwa razy poznać się nie dają.

Cios na cios. Pierwszą chwilę mistrzem sobie mają.

DON GOMEZ
Miarkuj się!


DON RODRYGO
Tak?.. Być może. Kto inny, zapewne

spieszyłby się ustąpić, żeś brwi zmarszczył gniewne.
Czyli z pod lauru, co czoło twe wieńczy,
twe oczy w śmierć skazały zapał mój młodzieńczy?