Strona:Cyd.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

By miłość, co doń rwie się,
z twej woli dziś zamarła.
Gdy dla cię już stracona,
niech płomień żaru skona.
Niech, jako kwiat podcięty,
odrzucon precz, uwiędnie. — — —
Lecz miłość to żar święty;
mówiłam może błędnie;
on duszy świeci jaśnie
z nim może życie gaśnie?
Może, kto nań się zrywa,
by walczyć nieoględnie,
w porywie swym przeklęty,
jak kłos upada zżęty?
Lecz los tu się odwrócił:
ty karać chcesz winnego;
ten naszym bohaterem;
ocalił nas od zguby;
dziś król i dwór go wita
jako wybawcę swego.
I będzie pewno silnie
w tej sprawy rozsądzeniu
tej trzymać się rachuby,
by uległ złagodzeniu
wyrok dlań zbyt surowy.
Darmo więc twoja skarga
chce sięgnąć jego głowy.
Król sądząc nieomylnie,
bieg rzeczy uzna nowy;
tedy strzegł będzie pilnie,
by pęd zbyt mściwej dłoni,